winiwta

Kryptonim Wiąz

Tablice z trupimi czaszkami ostrzegały przed poruszaniem się po ścieżkach. Kilka osób swoją ciekawość przypłaciło życiem. Po 50 latach od likwidacji fabryka wciąż kusi tajemnicami.

Z PKS-u w Krzystkowicach idziemy kilkaset metrów szosą na Lubsko. Już za miastem, po prawej stronie, między drzewami widać słupy bramy wjazdowej. Za nią majaczy budynek dawnego kasyna, wykorzystywanego współcześnie przez miejscową młodzież i bezdomnych. Bezgłowe korpusy trzech mężczyzn z "nazirealistycznej" płaskorzeźby na froncie budynku przypominają niespełnione marzenia o potędze hitlerowskich Niemiec. Fabryka oznaczona była w tajnych niemieckich dokumentach kryptonimem "Wiąz" (Ruuester).
     W styczniu 1945 roku Krzystkowice dostały się we władanie Rosjan. Polacy zajęli się naprawą zniszczeń i odbudową mostu łączącego Krzystkowice z Nowogrodem. W czasie rozminowywania stacji kolejowej zginął jeden z kolejarzy. Postanowiono więc zbadać bocznice. Tory zawiodły robotników prosto do poniemieckiej fabryki chemicznej.
     Pod elektrociepłownią zsypywano węgiel na małe wagoniki. Buty mamy zanurzone w 50-letnim popiele. Idziemy schodkami kilka pięter w górę. Zardzewiałym poręczom lepiej nie ufać.
     W 1940 r. Niemcy rozpoczęli budowę ogromnego kombinatu fabryki chemicznej DAG - Alfred Nobel - Dynamit Aktion Gesellschaft. Na obrzeżach fabryki umieszczono wielonarodowościowy obóz pracy. Cały kombinat zajmował obszar o powierzchni 30-35 km kw. Dziś część tego obszaru zajmuje jednostka wojskowa. Większość jej zabudowań to poniemieckie hale i magazyny. Zakład karny dla kobiet w Krzywańcu mieści się częściowo w dawnych koszarach obsady wojskowej fabryki.
     Do budowy fabryki Niemcy ściągnęli robotników z Belgii, Francji, Czechosłowacji, Holandii, Jugosławii. Pracowali tu Żydzi, a samych Polaków było ok. 5 tys. Przez obóz przewinęło się 20 tys. robotników, choć różne źródła podają, że mogło być ich ponad 40 tys. Co działo się z ciałami umierających tu setkami ludzi, do dziś nie wiadomo. Być może ich groby wciąż czekają na odkrycie.
     Od 1941 r. pełną parą ruszyła produkcja materiałów wybuchowych. Styczność z chemikaliami, materiałami wybuchowymi powodowała dużą śmiertelność wśród więźniów. Często dochodziło do samorzutnych wybuchów, do kilku z nich umyślnie przyczynili się sami robotnicy. W akcje sabotażowe obfitował zwłaszcza rok 1943. Trzy potężne wybuchy pochłonęły wiele ofiar. Podczas jednego z nich w powietrze wyleciało 600 jeńców.
     Wejście przelotowe zasypane gałęziami prowadzi do schronu. Pełno tu współczesnych i poniemieckich butelek. Pod sufitem drzemie nietoperz.
     Załoga niemiecka była stosunkowo nieliczna: naukowcy, kierownicy produkcji, strażnicy i wojsko. To głównie dla nich przeznaczone były schrony przeciwlotnicze rozsiane na terenie kombinatu. Do dziś udało się zlokalizować osiem. W schronie mieściło się od 12 do 40 osób. Krzystkowickie schrony prawdopodobnie nie zostały wyposażone w hermetyczne zamknięcia i aparaturę filtrowentylacyjną. Były raczej podręcznymi magazynami. Jeńcy nie mieli tu prawa wstępu. Podczas nalotu mogli ukryć się w dolnych kondygnacjach głęboko wbudowanych w grunt hal fabrycznych.
     Osłonę fortyfikacyjną uzupełniały wartownie przy bramach wjazdowych. Do dziś odnaleziono ślady jedenastu. Poza tym istniały jednoosobowe stanowiska obserwacyjne, dziś są cztery.
     Skomplikowaną strukturę ma system rozwiązań hydrotechnicznych i technologicznych zakładu. Plątanina kanałów, basenów, tam, zbiorników i studni to nieodgadniona zagadka. Czy przepływała tędy woda czy też chemikalia? Stajemy przed czterema podłużnymi zbiornikami należącymi do oczyszczalni. W każdym z nich woda ma inny kolor. To pozostałości chemikaliów tak je barwią. Wiosną, gdy woda z Bobru wlewa się aż tu, unosi z powrotem do rzeki wielkie kolorowe plamy. Do zbiorników wodę doprowadzał system drenaży tworzących fantastyczną omszałą dziś mozaikę.
     Całości kompleksu fabrycznego dopełniały izby chorych dla więźniów i dla etatowych załóg niemieckich, kasyno zakładowe, elektrociepłownia i własna straż pożarna (budynek i plac manewrowy używany był jeszcze po wojnie przez naszych strażaków). Cały teren pocięty był plątaniną torów kolejowych.
     W /DAG - Alfred Nobel/ produkowano przede wszystkim materiały wybuchowe, głównie trotyl. Nie wytwarzano gotowej amunicji, choć być może napełniano też przywożone korpusy pocisków przeciwpancernych.
     Za jednym z sześciu pagórków usypanych w lesie widać olbrzymi betonowy zbiornik. Wygląda jak amfiteatr. Widok w głąb zbiornika przypomina lądowisko UFO z Archiwum X. Wysokie na kilkanaście metrów zawierały prawdopodobnie nitroglicerynę.
     Produkcja trwała nieprzerwanie aż do końca wojny. Załoga fabryki ewakuowała się w pośpiechu zabierając tylko najcenniejsze elementy. Resztę zdemontowali Rosjanie. Niemcy pozostawili po sobie wiele przykrych niespodzianek. Wątpliwości odkrywców wzbudził np. parowóz /zaparkowany/ w wielkiej hałdzie wapna zrzuconej przy bramie wjazdowej. To mogła być pułapka.
     Od pięciu lat lasy wokół Krzystkowic przemierza Jerzy Panufnik, wojskowy z zawodu, eksplorator z zamiłowania. Rodem z Poznania całe dzieciństwo i młodość spędził na przemierzaniu zakamarków tamtejszej Cytadeli i pierścienia XIX-wiecznych fortyfikacji.
Teren kombinatu jest niewątpliwą atrakcją. Jednak łatwo w nim zgubić orientację. Komu się to przytrafi, niech idzie na południe. Wtedy wyjdzie na szosę Nowogród-Lubsko. Uwaga! Las naszpikowany jest otwartymi studzienkami kanalizacyjnymi i dołami.

* Korzystałam z opracowań Jerzego Panufnika przygotowanych do druku i opublikowanych w Zeszytach Sesyjnych Zielonogórskiego Oddziału Towarzystwa Przyjaciół Fortyfikacji.



Autor: Agnieszka Aszkiełowicz
Artykuł zamieszczony w Gazecie Wyborczej
z dnia 19.09.1998, nr 220 s. 8